Do Ciutadelli na drugim końcu wyspy pędziłyśmy samochodem wcześnie rano, bo Aurora wstała z chorym i bolącym okiem i okazało się, że jedyny szpital, gdzie mogą ją przyjąć bez czekania i bez problemów znajduje się w Ciutadelli. Oko okiem, szpital szpitalem, okazało się też, że miasto warte było zobaczenia, jest niewielkie ale śliczne. Ma prawie 30 tyś. mieszkańców. Do połowy 18-go wieku było stolicą wyspy, teraz umowną stolicą jest Mahon (Maó). Dziś jest to zabytkowe miasto portowe, w którym znajdują się zabytki takie jak katedra, liczne muzea i wystawy. Nie mogłyśmy nie przejrzeć miejscowych butików vintage w centrum, gdzie kupiło się parę kiecek na wyprzedażach, hehe. Katedrę można obejrzeć kupując bilet zbiorczy także na klasztor znajdujący się niedaleko katedry, cichy, przepiękny, z mnóstwem rzeźb i obrazów. W jednej z kaplic bocznych miał miejsce remont, wszystko było pokryte zieloną siatką, a gdzieś z tyłu dochodził nas dzwięk fortepianu i okazało się, że to jeden z pracujących w muzeum panów zaczął grać i miałyśmy szczęście słyszeć ten zaimprowizowany koncert.
Popołudnie spędziłyśmy na przepysznym obiedzie w porcie, którego obowiązkową częścią były sardynki z rusztu… Przed wyjazdem spacerowałyśmy jeszcze po centrum i zakamarkach szukając sandałków dla siostrzenic Aurory, zwanych tutaj menorkinas, czyli typowych skórzanych sandałków sprzedawanych na Wyspach Balearach.
Ach no i zapomniałam wspomnieć o tym, że właśnie w Ciutadelli kupiłam sobie naszyjnik i branzoletkę z prawdziwych pereł, Majorica, to znana na Balearach marka wyrobów z pereł. Do tej pory zawsze myślałam, że perły są dla starszych pań, ale założyłam w sklepie ten naszyjnik, skromny, krótki, elegancki, potem branzoletkę i obie z Aurorą stwierdziłyśmy, że na perły nigdy nie jest za wcześnie. A może po prostu jesteśmy już zacnymi paniami ?